- Tylko że - kontynuował Quincy - nie znalazłem śladu nazwiska, które
podała mi Bethie. - Skojarzyłem je z wydarzeniami z mojego życia i zacząłem się martwić, kto to jest i co może zrobić. - Nazwisko? - Tristan Shandling. - Jak go poznała? - Nie wiem. - Kiedy go poznała? - Nie wiem. Detektyw Albright uniósł brwi. - Wyjaśnijmy to sobie. Zgadza się pan sprawdzić kogoś, nie zadając dodatkowych pytań? - Jak sam pan powiedział, od ośmiu lat byliśmy rozwiedzeni. Jej życie prywatne zupełnie mnie nie obchodzi. - Życie prywatne? Podejrzewał więc pan, że jej miłosne zainteresowanie... - Tego nie powiedziałem - zareagował ostro Quincy, ale było już za późno. Detektyw Albright robił już nowe notatki. Teraz - pomyślała Rainie - mają już motyw. Znany klasyczny motyw zazdrości byłego męża. - Panowie! - powiedziała stanowczo. - Rozumiem, że nie mamy nic lepszego do roboty o piątej rano, ale czy panowie nie rozumieją tego, co jest zrozumiałe? Detektyw Albright podniósł głowę i popatrzył na nią z ciekawością. Człowiek z Cro-Magnon zareagował prostolinijnie i spytał: - Co? - Proszę się przyjrzeć temu domowi, całemu miejscu tej zbrodni. Wszędzie jest krew i dowody strasznej walki. A teraz proszę popatrzyć na agenta 118 Quincy'ego. Jego garnitur jest czysty, buty wypolerowane, a na rękach i twarzy nie ma ani jednego zadraśnięcia. Czy to nic panom nie mówi? - Brał lekcje u O. J. Simpsona - stwierdził człowiek z Cro-Magnon. Rainie westchnęła. Zwróciła się do Albrighta, który wydawał się mieć więcej zdrowego rozsądku. Była prawdziwie zaskoczona, że mniejszy i mniej groźny facet nie był przekonany. Dlaczego? Popatrzyła na Quincy'ego. Niestety, on wpatrywał się w przeciwległą ścianę, na której na żółtym tle kwitły niebieskie i fioletowe kwiaty. Spojrzała na agentkę Rodman, ale ona też odwróciła wzrok. Federalni coś wiedzieli. Na pewno Quincy i Glenda. Ale nie chcieli ujawnić tego miejscowej policji. Boże, na ile zła mogła być jedna noc? I co zrobiłby Quincy, gdyby mu powiedziała, że ten sam człowiek, który teraz zabił Bethie, czternaście miesięcy wcześniej najprawdopodobniej zabił jego córkę? W drzwiach stanął wysoki szczupły mężczyzna. Miał na sobie fartuch lekarski. Był to asystent speca od medycyny sądowej. - Ja... Pomyśleliśmy, że powinniście to zobaczyć. W ręku trzymał plastikową torebkę. Agentka Rodman jej nie wzięła. Oznaczony dowód przejął detektyw Albright. Podniósł go do światła i powiedział: - Jezu Chryste! Rzucił torebkę na fioletową kapę, na której sprawiała wrażenie kałuży krwi. - To są...! - Asystent nie czuł się dobrze. Jego twarz przybrała zielonkawą barwę. Wpatrywał się w torebkę z fascynacją kogoś, kto wie, że właściwie powinien odwrócić wzrok. -Znaleźliśmy... ludzkie wnętrzności. Człowiek z Cro-Magnon zastygł w bezruchu. Tak mocno zaciskał dłoń na poduszce, że aż ścięgna mu zbielały. Rainie powoli wyciągnęła rękę. Bardzo wolno podniosła torebkę. Trzymała ją ostrożnie za róg, jakby w środku